Witam was po kilkudniowej przerwie spowodowanej piękną pogodą oraz stosunkową posuchą w nowinkach z ligi NBA. Z radością muszę się pochwalić, że blog istnieje już trzeci tydzień i prężnie się rozwija. W związku z tym chciałbym zaprosić was na nowy cykl artykułów, w których przedstawię moją pierwszą piątkę dawnych czasów. Uważam, że warte zaznaczenia jest tu słowo: "moją", ponieważ nasza ulubiona liga przez wiele lat swojego istnienia została tak naszpikowana talentem, że trudno jest wyłowić akurat pięciu najlepszych graczy, dlatego ograniczę się do zawodników, którzy wywarli na mnie szczególne wrażenie. Na sam początek oczywiście pozycja nr 1.
Point guard: Magic Johnson
Zawodnika, który powinien obstawić pozycję rozgrywającego w mojej pierwszej piątce, wybrałem bez najmniejszego wahania, ponieważ to Earvin Johnson był pierwszym graczem z przeszłości (jak dla mojego rocznika '95), którym zechciałem się zainteresować. Nie ma fana NBA, który miałby inne zdanie niż to, że Magic zrewolucjonizował ówczesną koszykówkę, ale zacznijmy od początku...
Po dwuletniej przygodzie na college'u Michigan State i sięgnięciu po mistrzostwo NCAA w 1979 roku Johnson stwierdził, że jest już gotowy do gry w najlepszej lidze świata. Możemy się dziwić lub nie, ale po tej decyzji, dały słyszeć się głosy krytyki. Mówiono, że koszykówka zawodowa nie da Magicowi możliwości korzystania ze swojego największego atutu- szybkiej gry, oraz, że jego wysoki wzrost (206 cm) będzie nieodpowiedni, jak dla rozgrywającego. W szranki o usługi 20-letniego point guarda stanęli Chicago Bulls oraz Los Angeles Lakers. Ci pierwsi "z mocy prawa", ponieważ legitymowali się słabym bilansem (31-51), a drugich, łaskawy los pogłaskał po głowie, albowiem na podstawie transakcji z 1976 roku z New Orleans Jazz, Jeziorowcy otrzymali wybory w pierwszych rundach draftu przez przyszłe 3 lata. Mało brakowało, a Magic Johnson nie zostałby wybrany z pierwszym numerem draftu, ponieważ ówczesny GM Lakers- Jerry West, wolał postawić na Sidneya Moncriefa. Jednak po, jak się okazało, brzemiennej w skutkach dla LA Lakers dyskusji na linii West-Buss (nowy właściciel), sternicy klubu z Kalifornii zdecydowali się dołączyć do swojego składu Magica Johnsona, który dostał szansę gry z legendarnym Kareemem Abdulem Jabbarem.
W swoim debiutanckim sezonie młody rozgrywający ekipy z LA osiągał statystyki na poziomie: 18 ppg, 7,7 rpg, 7,3 ast. Jednak, aby zaprezentować swoją wszechstronność, Magic dostał szansę niespodziewanie w finale NBA, podczas pojedynku z Philadelphią 76ers. Wszystko za sprawą kontuzji Jabbara, który w spotkaniu nr 5 skręcił kostkę. Tym samym kibice stali się świadkami bezprecedensowego wydarzenia, gdy Magic Johnson został wystawiony w pierwszej piątce, jako środkowy. W tym pamiętnym spotkaniu wykręcił piękne statystyki: 42 pkt, 15 zbiórek, 7 asyst. Również przez resztę rywalizacji znakomicie spisywał się w roli obrońcy, skrzydłowego i środkowego, dając Los Angeles Lakers tytuł mistrzowski, a samemu sięgając po statuetkę MVP finałów (jako pierwszoroczniak!). Trzeba przyznać, że Earvin Johnson swój debiutancki sezon miał w 100% wymarzony.
Ze wszystkich negatywnych wydarzeń (kontuzja kolana i uciążliwa rehabilitacja, konflikt z trenerem Westheadem, zapowiedź odejścia z klubu) Magic Johnson zawsze wychodził jeszcze silniejszy. Dzięki swojemu stylowi bycia oraz, przede wszystkim, niesamowitej grze bardzo szybko stał się ulubieńcem obserwatorów NBA. Oglądalność najlepszej ligi koszykówki wzrosła jeszcze bardziej za sprawą rywalizacji na linii Lakers-Celtics oraz Johnson-Bird, która do tej pory jest najbardziej kojarzona z latami 80-tymi w NBA. W 1984 roku podczas pierwszej rywalizacji pomiędzy powyższymi ekipami (z Johnsonem w składzie Lakers), Magic mimo osiągnięcia bardzo dobrych statystyk, popełniał wiele błędów: nie trafił rzutu w końcówce meczu, nie był skuteczny w decydujących momentach na linii rzutów wolnych oraz w siódmym spotkaniu dał odebrać sobie piłkę obrońcy z Bostonu. Powyższe sytuacje zaważyły na tym, że z tak bardzo zaciętej rywalizacji zwycięsko wyszła ekipa Boston Celtics.
W kolejnym sezonie Jeziorowcy, ponownie, w finałach NBA trafili na graczy spod znaku koniczynki. Jednak tym razem Magic wspomagany przez 38-letniego Kareema Abdula Jabbara przechylił szalę zwycięstwa na korzyść Lakers oraz notował średnio ponad 18 pkt oraz 14 asyst w finałowych spotkaniach.
W sezonie 1986/1987, po porażce z Houston Rockets i jednorocznej przerwie od decydującej walki o mistrzostwo, Los Angeles Lakers ponownie spotkali się w finale NBA ze swoimi największymi rywalami z Bostonu. W pamięci kibiców świeże jest jeszcze wspomnienie pięknego rzutu hakiem w końcówce czwartego meczu w wykonaniu Magica Johnsona, który przechylił szalę zwycięstwa na korzyść swojej drużyny i ponownie sięgnął po mistrzostwo oraz statuetkę MVP finałów.
Osobiście najbardziej cenię Magica Johnsona za znakomitą wszechstronność, której dał niejednokrotnie wyraz na boisku: zdobywając punkty, zbierając piłki, rozdając asysty oraz notując przechwyty. Mimo iż akcje rozgrywającego Lakers widziałem już wiele razy, to cały czas oglądam jego wyśmienite podania z wypiekami na twarzy. Uważam, że Magic Johnson jest typem zawodnika, który grając jeszcze w latach 80. doskonale wpisałby się w filozofię i tempo obecnej koszykówki. Kolejną cechą wartą nadmienienia jest podejście Earvina Johnsona do basketu, który traktował jak całe swoje życie i zawsze zostawiał całego siebie na parkiecie. Z tego względu- przez odmienne nastawienie młodych graczy, z którymi miał do czynienia, musiał skończyć swoją krótką przygodę w ławką trenerską. Sądzę, że z czystym sumieniem mogę zacząć budowę mojej drużyny właśnie od Magica Johnsona.
O powyższym graczu można by napisać odrębny cyklu artykułów. Jednak z powodu poszanowania czasu- mojego i waszego, postanowiłem ograniczyć się do najbardziej charakterystycznych wydarzeń z kariery Magica. Zapraszam do komentowania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz