środa, 15 lipca 2015

Najlepsze backcourty NBA (2/3)


Witajcie! Dzisiaj śpieszę do was z drugą częścią rankingu najlepszych backcourtów NBA, będą to miejsca od 6 do 4. Jak pewnie zauważyliście, postanowiłem dłużej potrzymać was w niepewności, kogo wytypowałem do pierwszej trójki, więc zadecydowałem opublikować zestawienie w trzech odcinkach. Zapraszam do lektury i komentowania.



Miejsce 6: Elfrid Payton i Victor Oladipo (Orlando Magic)


Jak dobrze wiecie mnie, jako kibicowi Orlando Magic, serce podpowiada, aby powyższą dwójkę umieścić znacznie wyżej w tym rankingu, ale muszę wysilić się na trochę obiektywizmu. Ten duet to przede wszystkim defensywa, z której obaj zawodnicy słynęli już podczas gry w college'u, z kolei statystyki (obaj po 1,7 przechwytu na mecz) tylko potwierdzają analizy scautów NBA o wysokim potencjale na bronionej stronie parkietu. Elfrid Payton w swoim debiutanckim sezonie dał się poznać fanom najlepszej ligi świata, jako wszechstronny rozgrywający z grona pierwszoroczniaków: z dobrym przeglądem pola oraz smykałką do zbierania piłek. To wszystko zaowocowało dwoma triple-doubles w minionych rozgrywkach oraz kilkukrotnym zbliżeniem się do tego osiągnięcia. Na dokładkę warto wspomnieć, że Payton do końca toczył bój o statuetkę Rookie Of The Year oraz został powołany do pierwszej piątki rookies. Niestety Elfrid, jak każdy zawodnik, ma swoje wady, a jest nią miedzy innymi rzut. Nie mamy co wymagać aby rozgrywający Orlando Magic dobrze przymierzał zza łuku, ale mógłby jak najszybciej poprawić swoją skuteczność z linii rzutów osobistych (55,1% z ubiegłego sezonu nie robi najlepszego wrażenia). Całe szczęście są to umiejętności, które z sukcesem można wypracować na treningu, a przed Elfridem Paytonem jeszcze długa droga kariery. Z kolei Victor Oladipo w trakcie swojego drugiego sezonu w NBA wyrósł na twarz organizacji i ulubieńca fanów ekipy z Florydy, co zawdzięcza bardzo dobrą grą oraz mentalną pracą dokonywaną w szatni zawodników. Chyba nie tylko ja widzę w Victorze drugiego D-Wade'a, dzięki dobrej obronie, przyzwoitym zdobyczą punktowym oraz efektownym akcjom. Przyjemnie jest oglądać jak Oladipo z miesiąca na miesiąc staje się co raz lepszym zawodnikiem. Z pewnością fani Magic mogą być spokojni o jego progres. Biorąc pod uwagę kolektyw uważam, że powinni oni nauczyć się szanować piłkę (kolejno: 2,5 oraz 2,8 strat na mecz nie wzbudzają zachwytu), ale tę przypadłość można zrzucić na karb ich młodego wieku. Głęboko wierzę, że za kilka lat duet Payton-Oladipo znajdzie się w pierwszej trójce podobnego zestawienia i wywalczy dla Orlando Magic upragnione play-offs.


Miejsce 5: Chris Paul i JJ Redick (Los Angeles Clippers)


Długo zastanawiałem się, czy na piąte miejsce nie wytypować backcourtu najlepszej drużyny konferencji wschodniej- Atlanty Hawks, w osobach Jeffa Teague'a oraz Kyle'a Korvera. Mimo wrodzonej niechęci do ekipy Los Angeles Clippers, postawiłem na powyższy duet obwodowych. Chrisa Paula nikomu nie trzeba przedstawiać. Wysoce atletyczny, z diabelskim przeglądem pola i instynktem do uruchamiania kolegów z parkietu,. Powyższe umiejętności w połączeniu z dobrym rzutem i skutecznością (w minionych rozgrywkach 48,5% z gry) oraz silną psychiką i predyspozycjami do wykonywania decydujących akcji, czynią go jednym z najlepszych rozgrywających w obecnej NBA. Jednym z jego mankamentów jest zdrowie, które cechuje podatność na kontuzje. Jak dotąd Chris Paul w ciągu swojej 10-letniej kariery tylko raz rozegrał całkowitą liczbę spotkań w sezonie (2014/2015). Jego niezawodnym partnerem na parkiecie jest JJ Redick, którego wspominam z rozrzewnieniem z czasów gry w Orlando Magic. Obwodowy ekipy z Los Angeles jest typowym zawodnikiem na pozycję nr 2, którego charakteryzuje zdolność w zdobywaniu punktów, szczególnie zza łuku (w minionym sezonie: 47,7% z gry oraz 43,7 za 3 pkt), jednak jak na zajmowaną pozycję uważam, że powinien być nieco wyższy i częściej walczyć na tablicach. Redick jest, w moim mniemaniu, nadal niedocenianym graczem, czemu nie pomaga fakt grania w jednej drużynie z zawodnikami pokroju Chrisa Paula, Blake'a Griffina oraz DeAndre Jordana. Uważam, że Los Angeles Clippers mając taki backcourt nie powinni obawiać się o swój obwód.


Miejsce 4: Derrick Rose i Jimmy Butler (Chicago Bulls)


Kontuzje nie oszczędzają backcourtu Chicago Bulls, ale nie ma co się o nich rozpisywać, bo zwyczajnie zabrakłoby czasu i miejsca. Tym niemniej należy mieć je w pamięci podczas komentowania boiskowej postawy oby panów. Derrick Rose bardzo powoli, co jest zrozumiałe po tego typu urazach, odbudowuje swoją dawną formę. Co raz śmielej wchodzi pod obręcz, wykorzystując swoją dynamikę i atletyzm, do którego przyzwyczaił wszystkich fanów NBA. Mimo tego, że na pierwszym miejscu w jego osobistej hierarchii jest zdobywanie punktów, to jest on solidnym dystrybutorem piłki dla kolegów. W dalszym ciągu nie potrafi wstrzelić się zza łuku, a ta umiejętność bardzo przydałaby się ekipie z wietrznego miasta. Uważam również, że powinien zacząć bardziej starać się po bronionej stronie parkietu. Rose razem ze swoim obwodowym partnerem Butlerem, który w ostatnim czasie wyrósł na pierwszą opcję Chicago Bulls, tworzą bardzo dynamiczny duet, dla którego zdobywanie punktów po wjazdach i wymuszanie fauli jest chlebem powszednim. Były zdobywca statuetki dla gracza, który w minionym sezonie poczynił największy postęp, słynie z twardej obrony, czym uzupełnia braki swojego klubowego kolegi. Żywię szczerą nadzieję, że wraz z poprawą zdrowia obaj gracze odbudują i podtrzymają solidną formę, stając się jeszcze lepszym duetem i pozwolą fanom Chicago Bulls cieszyć się z wyższych osiągnięć ich organizacji.



Już jutro zapraszam was na trzecią, ostatnią część rankingu najlepszych backcourtów NBA, w której poznacie najlepszą trójkę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz