środa, 8 lipca 2015

Chłodnym okiem: Dwight Howard


Tak, wzrok was nie myli. Moim pierwszym ulubionym zawodnikiem, kiedy zacząłem interesować się koszykówką był Dwight Howard, dlatego postanowiłem poświęcić mu drugi odcinek z cyklu pt. "Chłodnym okiem", mimo iż o samym graczu jest cicho podczas obecnego offseason.
Sytuacja była prosta: Orlando Magic byli drużyną, którą śledziłem z największymi wypiekami na twarzy (nie wiem dlaczego, nie pytajcie), a wtedy ich największą gwiazdą był Dwight Howard, którego bez namysłu przygarnąłem, jako swojego idola. Niestety ja, jako fan NBA, dojrzałem, a były środkowy Orlando Magic, jako zawodnik, już nie, dlatego też nasze drogi musiały się rozejść. Tym niemniej wracam do tamtych chwil z sentymentem. Usiądźcie wygodnie i zapraszam was na analizę dokonań mojego byłego wzoru do naśladowania.



 Dwight Howard urodził się w Atlancie, 8 grudnia 1985 roku. Pochodząc z rodziny o sportowych korzeniach, od dziecka miał styczność ze zdrową rywalizacją. Nic więc dziwnego, że jak tylko zainteresował się koszykówką, zamarzył zostać wybranym z pierwszym numerem draftu. Trzeba mu przyznać, że ten cel zrealizował w 100%.


Aby przyspieszyć realizację marzeń, Dwight postanowił od razu po szkole średniej przystąpić do draftu NBA, nie rozpoczynając tym samym studiów. Jego talentem, w 2004 roku, zostali uwiedzeni Orlando Magic, którzy po stracie swojej ówczesnej gwiazdy- T-Maca, znajdowali się w czeluściach ligowej tabeli. Nic więc dziwnego, że sternicy klubu z Florydy ujrzeli swoje światełko w tunelu w tym  szybkim, wszechstronnym i wysokim środkowym. W swoim debiutanckim sezonie notował statystyki na poziomie: 12 PPG, 10 RPG, 1,7 BLK. Jeżeli spojrzymy na czas, który Dwight spędzał na parkiecie- średnio prawie 33 minuty, zauważymy, iż od samego początku był on kreowany na motor napędowy drużyny. Niestety jego nikle umięśniona, jak na warunki NBA, sylwetka nie pozwalała wykorzystać całego drzemiącego w nim potencjału. Mimo to nowy nabytek Orlando Magic zakończył rozgrywki zasadnicze, zostając nominowanym do najlepszej piątki debiutantów oraz zajmując trzecie miejsce w głosowaniu na Rookie Of The Year (w głosowaniu wyprzedzili go Ben Gordon oraz zwycięzca statuetki Emeka Okafor).


Przez kolejne lata, dzięki upartemu treningowi na siłowni i hali, Dwight polepszał swoje umiejętności, czego wyraz znajdziemy w statystykach oraz obkładał swoje ciało kolejnymi kilogramami mięśni. Już w sezonie 2007/2008 przebił granicę 20 punktów na mecz. Sukcesywnie też, co sezon, wykręcał liczby na poziomie 13-14 zbiórek  i około 3 bloków na mecz. Marką jaką wyrobił sobie w NBA była obrona. Howard słynął z ogromnego poświęcenia w obronie, znakomitej walce na tablicach oraz z efektownych bloków, kiedy wybijał piłkę w okolice środkowych rzędów Amway Center. Powyższe umiejętność zostały docenione przez przyznawanie mu nagrody Defensive Player Of The Year od 2009 do 2011 roku oraz pięciokrotnym powoływaniem go do najlepszej piątki obrońców ligi.


Momentem przełomowym w karierze Dwighta Howarda oraz historii Orlando Magic był sezon 2008/2009, w którym ekipa z Florydy dowodzona przez swojego lidera, dotarła do wielkiego finału NBA. Niestety już wtedy, charakter boiskowy Howarda zaczynał szwankować. Podczas serii z Boston Celtics, Dwight publicznie oprotestował taktykę trenera Stana Van Gundy'ego, uznając, że powinien dostawać więcej piłek. Mimo tych zgrzytów, Orlando zwyciężyli w siedmiu meczach sławną drużynę Celtów oraz bez większych problemów pokrzyżowali szyki ówczesnemu MVP ligi Lebronowi Jamesowi i jego Cleveland Cavaliers. King został wyeliminowany z drogi po tytuł w sześciu spotkaniach, a Magicy mogli świętować pierwsze od 1995 roku mistrzostwo konferencji wschodniej. Jednak radość nie trwała długo, ponieważ wyciągniętą po trofeum Larrego O'Briena rękę Dwighta Howarda, boleśnie odtrącił Kobe Bryant i spółka, ogrywając Orlando Magic w pięciu meczach.


Apetyt kibiców Magic został skutecznie rozbudzony, ale nie został zaspokojony do dzisiaj. Po trwającej stanowczo zbyt długo Dwightmare, środkowy przeniósł swoje talenty do słonecznej Kalifornii, gdzie czekał na niego Kobe Bryant oraz Steve Nash. W całej tej parodii, jaką Dwight urządził wokół swojego transferu, najbardziej szkoda mi trenera Van Gundy'ego, którego zarząd Magic zwolnił poniekąd na prośbę Howarda, który następnie wypiął się na organizację. Kolejną smutną konsekwencją decyzji Dwighta był kryzys i potrzeba głębokiej przebudowy w Orlando Magic. Miejmy nadzieję, że ta transformacja jest już na finiszu.

Po transferze Dwighta Howarda do Los Angeles Lakers, płomień nienawiści do niego płonął we mnie jeszcze długo. Cieszyłem się ze wszelkich niepowodzeń nowej wielkiej trójki w LA. Pamiętam, jak co jakiś czas do opinii publicznej dochodziły informacje o nieporozumieniach na linii Kobe-Dwight. Nic dziwnego, skoro Bryant traktował koszykówkę jak swoje życie i poświęcał się jej całkowicie, a Howard zachowywał się na boisku jak rozkapryszone dziecko, które jest w centrum uwagi. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to nie był konflikt dwóch silnych charakterów, który można byłoby podziwiać, lecz zwykły zgrzyt pomiędzy skrajnymi postawami: zaangażowaniem i ignorancją. Zwieńczeniem koszmarnego sezonu Jeziorowców była paskudna kontuzja jednej z najlepszych dwójek na świecie. Mogę się założyć, że, gdy Dwight Howard przyjeżdżał do Los Angeles, to w miejscu napisu "HOLLYWOOD", widział "NBA CHAMPION". Jednak tego marzenia nie udało się zrealizować tak gładko, jak wyboru z pierwszym numerem draftu. Jeziorowcy zakończyli tamten pamiętny sezon, cudem awansując do play-offs, lecz szybką z nich zniknęli za sprawą San Antonio Spurs (4-0).

Bańka mydlana pękła tak szybko jak została nadmuchana i Dwight po koszmarnych rozgrywkach w barwach Lakers, szybko spakował manatki i przeniósł się do Houston Rockets, gdzie gościć będzie już 3 sezon. Jego statystyki wciąż wzbudzają poważanie. Wydaję się, że podejście do gry samego Howarda również się poprawiło. Nie ma on większych zatargów z gwiazdą Rakiet- Jamesem Hardenem. Mimo tych małych pozytywów uważam, że Dwight Howard zostanie tym zawodnikiem, który za swój talent i umiejętności powinien dostać niejeden tytuł mistrzowski, ale jego charakter i postawa na boisku przekreślą wszystko. Po jego karierze w ustach zostanie pewien niesmak, a w żołądku niedosyt. Jedno jest pewne: osądzi go historia, bo fani NBA już to zrobili.

Jak Ty oceniasz karierę Dwighta Howarda i jego szanse na mistrzostwo NBA? Podziel się swoją opinią w komentarzu.

Na koniec, dziękując za poświęcony czas, zostawiam was z moją ulubioną akcją w wykonaniu DH12:


1 komentarz: