sobota, 3 października 2015

Sezon 2015/2016- Skarb kibica: Southeast division


Drodzy obserwatorzy koszykarskich zmagań najlepszej ligi świata, mam nadzieję, że wypiliście już z Currym gratulacyjny toast, odebraliście od Chrisa Paula znakomite podanie alley opp. Pewnie mieliście też okazję pokłócić się z charakternym DeMarcusem Cousinsem. Choć pewnie najlepszym elementem naszej ostatniej wycieczki było zasmakowanie atrakcji Los Angeles, które nigdy nie śpi. Po tym wszystkim mieliście wreszcie okazję odetchnąć w letnim cieniu kaktusów Arizony w Phoenix. Ale sentymenty odstawmy na bok. Pakujemy walizki i lecimy na wschodnie wybrzeże przyjrzeć się, jak do 70. sezonu NBA przygotowują się drużyny Southeast division.



Atlanta Hawks


Sezon 2014/2015: 60-22, finalista konferencji

Odeszli: Elton Brand, Pero Antić, DeMarre Carroll, Austin Daye, John Jenkins

DołączyliJustin Holiday, Jason Richardson, Tim Hardaway Jr, Lamar Patterson, Walter Tavares, Tiago Splitter

Naszym pierwszym przystankiem jest Philips Arena, gdzie miejscowa drużyna Atlanta Hawks rozgrywa swoje domowe spotkania. Muszę wam powiedzieć, że mój stosunek do Jastrzębi od zawsze był całkowicie neutralny. Zwracałem swoje oczy na tę przewidywalną drużynę tylko wtedy, gdy, skądinąd skutecznie, uprzykrzała życie chłopakom z Orlando. Owszem, możecie powiedzieć, że Hawks to kawał historii NBA: Moses Malone, Pete Maravich, czy Domonique Wilkins. Ale po nich zostały już tylko wspomnienia lub zastrzeżone numery, które możemy podziwiać u szczytu hali.

Tak naprawdę można powiedzieć, że koszykarskie życie wróciło do Atlanty niespodziewanie w rozgrywkach 2014/2015, kiedy trener Mike Budenholzer, po roku aklimatyzacji, w końcu ułożył każdy element układanki na właściwym miejscu i jako swoje nadrzędne hasło wybrał kolektyw, niczym jego mentor Greg Popovich. Efektem jego pracy, który mogły przewidzieć tylko najtęższe analityczne umysły w NBA było mistrzostwo konferencji wschodniej oraz dojście do półfinałów ligi, po których do tej pory zawodnicy mają gorzki posmak w ustach i niedosyt w żołądku. Jedno jest pewne: w Atlancie cały czas jest „nowe”, a sztab trenerski i zawodnicy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa, a zeszłoroczne sukcesy nie były przypadkiem.

Największym bólem offseason była strata DeMarre'a Carrolla, który był ważnym ogniwem rotacji Hawks. Ale ktoś musiał się wybić na tej fali sukcesu. Tak jak już mówiłem sentymenty na bok. Spójrzcie, kto sznuruje swoje kicksy na końcu ławki. To Tim Hardaway Jr., który wydaje się być nieco znudzony, bowiem Atlanta, to nie to samo, co Nowy Jork, a Philips Arena to nie legendarna Madison Square Garden. Mimo to, chłop jest pełen zapału bo zostało mu powierzone miejsce w pierwszej piątce zespołu. Tim ma dopiero 23 lata i jest dużym plusem dla niego, że już może walczyć z Jastrzębiami o najwyższe cele, jednocześnie będąc podstawowym zawodnikiem. Daję wam słowo, że jeśli tylko zdrowie dopisze, to Hardaway może wyrosnąć nam na solidnego obwodowego. Już Mike Budenholzer się o to postara.


Przejdźmy dalej. Jeśli spojrzycie w prawo… Moje prawo! Widzicie Jeffa Teague'a i Kyle'a Korvera trenujących rzuty na jedno tempo? Macie możliwość podejrzeć jeden z lepszych backcourtów w lidze podczas rutynowych, ale jakże ważnych ćwiczeń. Jeff całą swoją dotychczasową karierę spędził w Atlancie, więc zna te klepki jak własną kieszeń. Już nieraz dawał dowód na to, że jest wartościowym i systematycznym rozgrywającym. Jednak w wieku 27 lat, zaczyna wchodzić w swój prime time, więc cały sztab będzie wymagać od niego znacznie więcej. Głównymi priorytetami są obrona i rzuty z dystansu. Dobrze, że ma koło siebie Kyle'a, który powinien pomóc mu podnieść umiejętności strzeleckie. Korver, co prawda ma już 34 lata na karku, ale cały czas notuje progres w tym, co robi najlepiej, przyprawiając rywali o ból głowy, kiedy stoi na czystej pozycji w rogu boiska. Skuteczność z zeszłego sezonu- 49,2%, aż prosi się, aby wyśrubować ją do magicznych 50%.

Dobrze zauważyliście, że na hali nie ma Paula Millsapa i Ala Horforda, którzy aktualnie trenują w klubowej siłowni. Mało brakowało, a Paul zrobiłby Hawks przykrą niespodziankę podpisując umowę z Orlando Magic. Ponoć Mike Budenholzer zachlapał kawą swojego nowiutkiego laptopa, kiedy w lipcowy poranek zaspanym wzrokiem przeczytał plotki o zamiarach swojego skrzydłowego. Byłby to nie lada cios dla organizacji. Ale wszystko dobrze się skończyło i teraz każdy ze sztabu chucha i dmucha na Paula, aby ten w dalszym ciągu dokładał do puli swoje 16 punktów i 8 zbiórek w każdym meczu. Nie sądzicie, że facet tej postury powinien zbierać o te 2-3 piłki więcej? Z kolei za Alem Horfordem ciągle biega sztab medyczny, aby ten zbytnio nie nadwyrężył swojego nadszarpniętego zdrowia. Dobrze, możecie zaznaczać, że nadchodzi era small ballu oraz rozciągania gry, do której Horford pasuje jak garbaty do ściany, ale typowi centrzy jeszcze przez jakiś czas będą w cenie.

Jeśli nie dość wam wrażeń to z chęcią dopowiem, że Jastrzębie mają niczego sobie ławkę rezerwowych. Przoduje jej Dennis Schroeder, który porządnie spisywał się na EuroBaskecie, przejmując od zmęczonego Dirka Nowitzkiego rolę lidera kadry. Co prawda sukcesu nie było (dyplomatycznie powiedziane), ale wszystko jest jeszcze przed młodym Niemcem.

Tuż za nim jest Thabo Sefolosha, który z chęcią wykona czarną robotę w defensywie. Z kolei wśród wysokich rezerw prym wiedzie Tiago Splitter, który niedawno wypakował walizki po przylocie z San Antonio. Jego największym atutem jest doświadczenie w meczach o tytuł oraz ogranie z systemem Spurs, który w Atlancie wdraża Budenholzer.

Sądzę, że dobrze zgrana i głodna zwycięstw ekipa Hawks znajdzie swoje miejsce w czołówce konferencji wschodniej. Ale, czy nadszedł ich czas na duży sukces w playoffs? Pogadamy o tym w drodze do Waszyngtonu.



Washington Wizards


Sezon 2014/2015: 46-36, II runda

Odeszli: Paul Pierce, Kevin Seraphin, Will Bynum, Rasual Butler

Dołączyli: Alan Anderson, Jared Dudley, Gary Neal, Kelly Oubre

Spokojnie, w planie wycieczki nie ma błędów. Wiemy, że najrozsądniej byłoby zacząć od Miami i przemierzając w górę Stanów zakończyć podróż właśnie tutaj, ale najlepsze drużyny dywizji muszą mieć jakieś przywileje. Bez narzekań, kierujemy się pierwszeństwem według tabeli z zeszłorocznych rozgrywek.

Dobrze wiecie, że z miesiąca na miesiąc coraz głośniej i odważniej mówi się o przejściu Kevina Duranta do Washington Wizards przyszłego lata. Szanse są. Tym bardziej, że KD może chcieć pójść w ślady swojego dobrego kumpla LeBrona Jamesa i postanowić wrócić w swoje rodzinne kąty, jednocześnie obiecując mistrzostwo. Byłoby, gdyby Durantowi udało się pierwszemu. Tym samym przed Czarodziejami niemałe wyzwanie, bowiem 5. miejsce w konferencji wschodniej i tylko druga runda playoffs, mogą wydawać się nikłą zachętą do sprowadzenia w swoje szeregi gwiazdy w osobie Kevina Duranta.

Właśnie trwa trening drużynowy. Przejdźmy na halę i sprawdźmy, czy Wizards mają naładowane magazynki przed zbliżającym się sezonem (bez aluzji do Gilberta Arenasa).

Myślę, że nikt z was nie poprawi mnie, jeśli stwierdzę, że pod tamtym koszem rozciągają się główne siły i nadzieję Washington Wizards. Tak, moza oczywiście o Janku Ścianie i Bradleyu Bealu. Ponoć John Wall pstryknął sobie w wakacje niefortunne zdjęcie, na którym widać było niezłą oponkę. Cóż, może rookie, Kelly Oubre, przyniósł mu za dużo pączków, a Wall nie był w stanie odmówić. Interesujące, że od razu posypały się hejty o zmarnowanej dynamice. Ale sami widzicie, że Janek o wakacjach już zapomniał i stawił się na obóz przygotowawczy bez zbędnego ogumienia. Wall z roku na rok staje się w świadomości kibiców coraz realniejszą ikoną Washington Wizards. Nic w tym dziwnego. Dynamika jest, ciąg do atakowania obręczy również. Obrona jest w głowie na właściwym miejscu. Dorzućmy do tego solidny przegląd pola, a otrzymamy nowoczesnego rozgrywającego w gwiazdorskim wydaniu.

Jego doskonałym uzupełnieniem jest Bradley Beal, który nade wszystko potrafi celnie przymierzyć za 3.


Ale na obwodzie Czarodziejów może zaszaleć również Kelly Oubre, który spóźnił się na trening, gdyż rano zastał w swoim samochodzie 580 porcji popcornu. Powiększonego! Chłopak ma zadatki na bardzo dobrego obrońcę- te mentalne, jak i fizyczne. Może jego statystyki akademickie tego nie potwierdzają, ale jest prawdziwym diamentem, czekającym tylko na brylantowy szlif. Oczywiście nic nie zastąpi braku doświadczenia oraz ryzyka trudnej aklimatyzacji w NBA.

Przy tej okazji nie sposób nie wspomnieć Paula Pierce'a, po którego zwycięskich rzutach w playoffs do tej pory drży konstrukcja Verizon Center, za sprawą oczywistej radości kibiców. The Truth odchodząc, oprócz specyficznego poczucia humoru, zabrał ze sobą jakże cenne doświadczenie, którego brak mogą boleśnie odczuć zawodnicy Randy'ego Wittmana.

Przenieśmy teraz nasz wzrok na strefę podkoszową. Tak, kiedyś lubiano grać na dwie wieże. W tamtych czasach dół składu Wizards spisywałby się idealnie. Jednak w dzisiejszych czasach, Nene i Gortat strasznie gryzą się w pomalowanym. Ciekawe jak z tym problemem poradzi sobie trener Wittman. Choć, kierując się jedynie rozumem, do pierwszej piątki typuje Marcina Gortata- jest młodszy, stosunkowo szybszy, stawia twarde zasłony, a do pary z Wallem Marcin czuje się pewniej i gra odważniej. Jeszcze, gdyby przypomniał sobie złote lata spędzone w Arizonie…

Ostatnią rzeczą wartą uwagi jest podpisanie w offseason Jareda Dudleya. Wbrew pozorom ma on na swoim karku dopiero 30 lat i może pełnić rolę solidnego zadaniowca.

Naprawdę interesuje mnie efekt końcowy, lekko odmienionych Wizards. Co prawda trzon pozostał taki sam, ławka nie wygląda oszałamiająco, ale wszystko zależy od właściwego wykorzystania potencjału każdego z graczy. Czarodzieje playoffs mają jak w banku, ale czy będą w stanie poprawić zeszłoroczny wynik? Osobiście trzymam kciuki za przeprowadzkę Duranta do stolicy USA.

Zbieramy manatki i lecimy do Charlotte. W drodze pogadamy o Miami Heat.



Miami Heat



Sezon 2014/2015: 37-45, poza playoffs

Odeszli: Michael Beasley, Shabazz Napier, Zoran Dragić, Andre Dawkins, Henry Walker

Dołączyli: Gerald Green, Amar’e Stoudemire, Justise Winslow, Josh Richardson, Corey Hawkins

Podczas tegorocznego offseason na biurku Pata Rileya działo się nie mniej niż w nocnych klubach Miami Beach. Brylantynowy Pat wraz cała drużyną z rozpędy uderzył w mur po odejściu miłościwie panującego króla Jamesa. Odbił się i wylądował na 10. miejscu z bilansem: 37-45. Na taki stan nikt nie mógł długo pozwolić, dlatego już 30 czerwca o godz. 23:59, Pat Riley podwinął rękawy swojej koszuli z nowiutkiej kolekcji swego przyjaciela Giorgio Armaniego i krzyknął: NO WAY!

Jak powiedział, tak zrobił i obecnie Miami Heat są, na papierze, jedną z lepszych ekip na wschodzie oraz faworytami do finału konferencji. Ale podkreślmy to jeszcze raz: na papierze. W takich wypadkach istnieją dwie drogi. Dobra, trzy. Wielki sukces i spełnienie aspiracji kibiców z South Beach. Wielka klapa, brak awansu do playoffs, perspektywa przebudowy. Swoją drogą, ciekawe, co w takim przypadku paliliby fani Heat. Garnitury Rileya od Armaniego? Droga sprawa… I wreszcie trzecia droga- zupełne średniactwo, połowa tabeli i porażka w przedbiegach playoffs. Postarajmy przyjrzeć się składowi Miami Heat.

Na pierwszy ogień idzie lepszy z braci Słoweńców- Goran Dragic, który tego lata zaliczył niebagatelną podwyżkę do pułapu 90 mln $. Gdyby nie to, że wielkimi krokami zbliżają się podwyżki dla graczy, to widząc taki kontrakt dla Dragica, jak najszybciej załatwiałbym wizę do USA i szukał swojego minimalnego kontraktu. Nigdy nie byłem wielkim zwolennikiem talentu Słoweńca. Nie sądzę, aby był on tym zawodnikiem, który zrobi ogromną różnicę na parkiecie. Z pewnością jest wzmocnieniem dla organizacji, ale szału nie będzie.

To, czego Heat będą najbardziej potrzebować w nadchodzącym sezonie to zdrowie. Pewnie, gdyby można było je kupić, Pat Riley bez zastanowienia zastawiłby swoją willę, aby tylko przywrócić Wade'owi młodzieńczy wigor. Relatywnie zdrowy Wade, to klucz do sukcesu na South Beach.

Wiadomo, że wszystkiego nie można kupić, ale od czego stary wyjadacz Riley ma głowę. Zawczasu postarał się o zmiennika dla poszczerbionej ikony swojej organizacji, sprowadzając Geralda Greena.

Na do tej pory nie odżałowanej, po zwinięciu manatków przez LeBrona Jamesa, pozycji numer 3 w końcu zabłysło światełko nadziei. Pomińmy w tym miejscu, z całym szacunkiem Luola Denga. Wiemy na co go stać. Skupmy się na Justise'u Winlowie, prawdopodobnym stealu tegorocznego naboru. Jestem pełen nadziei odnośnie jego gry. Wiemy o nim, że jest znakomitym atletą dysponującym szybkim wjazdem pod kosz. Celownik również ma na solidnym poziomie. Byłoby dobrze, gdyby Wade wziął młodego rookie pod swoje skrzydła.


Jako wyjściowy silny skrzydłowy cały czas swoje miejsce ma zaklepane Chris Bosh. W tym miejscu nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć mu szybkiego powrotu do zdrowia. Z pewnością może jeszcze niejedno zdziałać w NBA. Ale wiadomo, że przy tak poważnej chorobie nie można już grać na pełnym gazie. Dlatego też na rozgrzane słońcem piaski South Beach wraz ze swoją wanną pełną wina, zawitał Amar'e Stoudemire. Stat ma za zadanie pełnić w Miami rolę ostatecznego koła zapasowego. Pomimo 33 lat i nadszarpniętego zdrowia, stać go na 6-8 pkt oraz 5 zbiórek na mecz.

Ogromną niewiadomą jest zaskoczenie ubiegłych rozgrywek Hassan Whiteside. Na zdjęciach z obozu przygotowawczego widać, że starannie przepracował lato na siłowni. Czy to wystarczy na dominowanie pod koszem? Czy tyle samo czasu, co siłowni poświecił na trenowanie techniki? Wszystko wyjaśni się za parę tygodni.

Wracając do mojej myśli ze wstępu: Heat na papierze wyglądają bardzo dobrze, ale jednocześnie są nieprzewidywalną drużyną, w której zaskoczyć musi wiele trybików, aby osiągnęła sukces.

Czas już wysiadać. Wylądowaliśmy w Charlotte, u miejscowych Hornets Michaela Jordana. Uważajcie na głowy. Pełno tu latających piłeczek golfowych.



Charlotte Hornets



Sezon 2014/2015: 33-49, poza playoffs

Odeszli: Lance Stephenson, Bismack Biyombo, Gerald Henderson, Mo Williams, Jeff Taylor, Jason Maxiell, Noah Vonleh, Matt Barnes, Jannero Pargo

Dołączyli: Nicolas Batum, Tyler Hansbrough, Jeremy Lin, Jeremy Lamb, Spencer Hawes, Frank Kaminsky, Aaron Harrison

Wybranie w drafcie Franka „The Tank” Kaminsky'ego, wbrew pozorom nie oznacza zapowiedzi tankowania w nadchodzącym sezonie. Wydaje się, że Charlotte Hornets, jak mało która drużyna do nich podobna, są zdeterminowani na odbicie się od dna konferencji wschodniej. Choć z drugiej strony wszyscy wiemy, co jest wybrukowane dobrymi chęciami.

Pierwszym krokiem ku lepszej przyszłości było pożegnanie się z Lancem Stephensonem, który po dobrym sezonie 2013/2014 w barwach Pacers miał być wykreowany na lidera wracających do korzeni Hornets. Jednak Lance nie udźwignął pokładanych w nim nadziei i okazał się dużą pomyłką. Pozostanie Stephensona na dłużej w Północnej Karolinie z pewnością opóźniłoby rozwój miejscowej drużyny. Też myślicie, że na zewnątrz strasznie wieje i lepiej rozgrzać się z kubkiem kawy na hali? Tym bardziej, że Hornets są w trakcie treningu i możemy przyjrzeć im się z bliska.

Nawet podczas prostego treningu widać, kto jest podstawą zespołu. Cała organizacja staje na głowie, a kibice trzymają kciuki, aby fundamentalny duet Walker-Jefferson wytrwali w dobrym zdrowiu przez większość sezonu. Cóż jest lepszego w klasycznej koszykówce od połączenia szybkiego podającego z dobrze rolującym wysokim? Taki zestaw potrafi rozbroić obronę niejednego przeciwnika.

Jednak oprócz zdrowia wspomnianych graczy, kibiców interesuje również dyspozycja Franka Kaminsky'ego. Nowy nabytek Szerszeni posiada większość umiejętności, które powinien mieć nowoczesny podkoszowy. The Tank potrafi celnie przymierzyć zza łuku, dzięki czemu może stwarzać więcej miejsca w okolicach pola 3 sekund dla Ala Jeffersona. Dodajmy do tego dobrą skuteczność z linii rzutów wolnych oraz stosunkowo dobry przegląd pola. Z resztą, czy widzicie, jak porusza się na nogach w low post? Chłopak nabierze z czasem trochę masy i spokojnie wychodzić może w podstawowym składzie.


Należy pamiętać, że Hornets mogą wystawić pod koszem również: Spencera Hawesa, Tylera Hansbrough i Cody'ego Zellera. Na pierwszy rzut oka wydaje się tłoczno, ale wprawiony trener powinien dać radę jakoś sensownie to poukładać.

Zdecydowanie największą bolączką Charlotte Hornets jest brak gracza, który potrafiłby na zawołanie zdobyć kilkanaście punktów. Niestety Walker oraz Kidd-Gilchrist nie zachwycają skutecznością i instynktem strzeleckim. Podobnie ściągnięty w tym offseason Nicolas Batum nie jest typowym snajperem. Z resztą sami dobrze pamiętacie jego występy na wrześniowym EuroBaskecie. Poza kilkoma przebłyskami, nie zachywcił.

Podsumowując, patrząc nawet bardzo przychylnym i optymistycznym okiem, należy stwierdzić, że zawodnicy Charlotte Hornets będą musieli wynieść się na wyżyny swoich możliwości, jeżeli marzą o playoffach. Na dodatek w ich dywizji, oprócz wspomnianych wyżej faworytów, rosną w siłę Orlando Magic, którzy dumnie obwieszczają koniec przebudowy.




Orlando Magic



Sezon 2014/2015: 25-57, poza playoffs

Odeszli: Ben Gordon, Willie Green, Kyle O’Quinn, Mo Harkless

Dołączyli: C.J. Watson, Jason Smith, Shabazz Napier, Mario Hezonja,

W tym miejscu, aby uniknąć zbędnych powtórzeń odeślę was do mojego tekstu o Orlando Magic, który napisałem w ramach cyklu: Magiczne podwórko, a który traktował o podsumowaniu działań w offseason.

Jedyne, co mogę dodać to, że pokładam ogromne nadzieję w nowym trenerze Magic. Scott Skiles to historyczna ikona klubu z Florydy (pamiętacie może rekord asyst NBA?). Ma on o wiele większe doświadczenie na ławce trenerskiej niż jego poprzednik, który zatrudniony był jedynie na przetrwanie trudnego okresu przebudowy. Wierzę, że Skiles zdyscyplinuje młodzież z Orlando, pokona brak doświadczenia, wykorzysta potencjał na bronionej stronie parkietu i wyprowadzi drużynę do walki o playoffs. Myślicie, że to zbyt optymistyczna wizja?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz