niedziela, 25 października 2015

Sezon 2015/2016- Skarb kibica: Northwest division


Northwest division... najbardziej oddalona ode mnie dywizja najlepszej ligi świata. Choć powiedzenie o niej "terra incognita" byłoby jawnym przejaskrawieniem, bowiem od pewnego czasu obracam się w kręgach NBA, to sympatią jest mi do niej równie daleko jak geograficznie. Cóż, chyba każdy z nas ma wydzielone w NBA takie miejsce, które może nazwać swoi Dziki Zachodem, i do którego zapuszcza się wtedy, gdy dojdą go słuchy jakiś szaleńczych wybryków- rozbicie przez lokalnego rabusia Westbrooka kolejnego sejfu triple-double, czy zabicie przez zimnokrwistego Lillarda ostatniej nadziei na zwycięstwo, chłodnym jak ołów game winnerem.
Ale w tej chwili specjalnie dla was, niczym Wojtek Cejrowski, zapuszczam się w te nieokiełznane dla mnie rejony, aby złożyć wam solidny raport przed nadchodzącym sezonem.



Portland Trail Blazers


Damian Lillard mógłby być alegorią polskiego października (i nie chodzi mi tu o odwołanie historyczne). Mam na myśli, że twarz Lillarda ma wyraz tego nieprzyjemnego, dla większości, miesiąca. Zimny, bez emocji, metodyczny. I nawet jeśli na chwilę wychodzi słońce, to ma ono wyraz warg skrzywionych w odruchu pseudouśmiechu. Żeby nie być gołosłownym, zamieszczam zdjęcie Damiana tuż po jego wyborze w drafcie, kiedy pozuje z Davidem Sternem. Niejeden z nas marzył o tej chwili. Czy tak samo okazywalibyście swoje emocje?


Spytacie: dlaczego o tym mówię. Niestety młodemu rozgrywającemu ekipy z Portland nie przybyło w tym offseason powodów do śmiechu. Lillard to twardy chłop i powinien przetrzymać czas nieuchronnej przebudowy w R.I.P. City. To określenie idealnie pasuje do obecnych Trail Blazers, chyba jak nigdy wcześniej. W pięknym, upalnym lipcu swoje manatki zwinął trzon drużyny: LaMarcus Aldridge, Robin Lopez, Aaron Afflalo, Wesley Matthews oraz Nicolas Batum. Niepoprawni optymiści do tej pory mają nadzieję, że to tylko zbiorowe wakacje i wymienieni gracze pojawią się w Rose Garden Arenie w meczu otwarcia. Prawda jest nad wyraz bolesna- rest in peace przebudowa.
Ale postarajmy się zobaczyć pewne pozytywy, bo jak mawiał Kazimierz Górski: "dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe".
Pierwszym spośród równych jest wspomniany Damian Lillard, do którego należy ostatnie słowo w szatni i na parkiecie. Kontuzje, jak dotąd, go nie biorą. Psychiką i odpornością na stres kładzie na deski wszystkich czołowych pokerzystów. Dodajmy do tego, że cyngiel również nie zawodzi go w ważnych momentach. Jeżeli Blazers będą chcieli "spocząć w pokoju" i potankować przez najbliższy sezon, to Lillarda czeka półkolonia. Ale, jeśli sternicy klubu będą mieli parcie na wynik, to młodego all-stara czeka jeszcze bardziej tytaniczna praca niż przez ostatnie lata spędzone w NBA. Damian jest młody, powinien to wytrzymać i przy okazji podnieść swoje umiejętności strzelecki na jeszcze wyższy poziom.
Ważnym ruchem tego lata, który powinien opłacić się Blazers było podpisanie Maurice'a Harklessa, z którym jako fan Orlando Magic wiązałem solidne nadzieje. Wierzę, że ten 22-letni zawodnik, w którym cały czas drzemie potencjał na świetnego obrońcę, tak naprawdę nie zaczął jeszcze rozwijać swoich skrzydeł w zawodowstwie. Fakt, że Harkless nie był należycie wykorzystywany na Florydzie oraz to, że stosunkowo młodym wieku może zacząć w pewnym sensie od nowa, działać może tylko na jego korzyść. Maurice powinien dalej szlifować obronę. W dalszej kolejności są oczywiście rzuty osobiste i przegląd pola, który nie jest nawet dostateczny. Oby w nowej ekipie nie zabrakło mu apetytu na grę.
Kolejnym zawodnikiem, który oprócz młodzieńczego wigoru może wnieść sporą dawkę talentu jest Noah Vonleh. Trudno patrzeć na niego przez pryzmat średnio 10 minut spędzanych na parkiecie oraz po 25 rozegranych spotkaniach. Ale pamiętajmy, że Vonleh warunkami fizycznymi dorównuje Anthonemu Davisowi sprzed paru sezonów. Dodajmy do tego mentalność środkowego- zbiórki i bloki, i możemy z nadzieją obserwować jego najbliższe poczynania.
Patrząc dalej w strefę podkoszową można stwierdzić, że nie wygląda ona najgorzej. Oczywiście przy założeniu, że nie pamiętamy KTO ją opuścił. Nawet, jeżeli dołączenie do składu Masona Plumlee, Al-Farouq Aminu i Eda Davisa było desperacką próbą zarządu, aby zatrzymać JEGO, to z całą stanowczością należy zaliczyć wspomniane działania na plus dla przezorności sterników.
Wydaje mi się, że nawet najstarsi wyjadacze NBA z Portland nie są w stanie przewidzieć jak potoczy się najbliższy sezon dla ich drużyny. Najpewniej decyzje będą podejmowane na bieżąco. Pamiętajmy jednak, że draft to zawsze loteria, a walka o play offs na bardzo silnym zachodzie może zakończyć się utknięciem w średniactwie.
Drodzy fani Blazers, jakie są wasze zapatrywania na 70. sezon NBA? Zapraszam do dyskusji w komentarzach pod wpisem.




Oklahoma City Thunder


Northwest division ma tę niechlubną pamiątkę z zeszłego sezonu, że tylko jedna drużyna reprezentowała ją w playoffs. Zapewne dobrze pamiętacie, że dodatni bilans Grzmotów (45-37) nie wystarczył, aby załapać się na krzywy ryj do szczęśliwej ósemki. Patrząc na konferencję wschodnią, tym bardziej usprawiedliwiona jest złość sympatyków OKC. Ale wiecie co? Tego, co się wydarzyło nie można już cofnąć, ale można poszukać w tym jakiś pozytywów. Na pewno jednym z nich będzie czyta złość i głód zwycięstwa, który może pomóc zawodnikom wejść na wyższy level swoich umiejętności.
Co więc może stanąć na przeszkodzie ekipie Thunder? Przede wszystkim zdrowie, którego nie potrafią okiełznać najwięksi tytani tego sportu. Wszystkie osoby związane z OKC wiedzą o czym mówię z własnego doświadczenia. Powrót Kevina Duranta z L4 jest przykładem pierwszym z brzegu. Cieszy fakt, że lider Oklahomy w rozgrywkach przedsezonowych wygląda nader przyzwoicie. Ale nie zapominajmy o dwóch rzeczach: 1. preseason rządzi się swoimi prawami i mało kto traktuje go poważnie, 2. Kevin jak dotąd nigdy nie opuścił z powodu kontuzji takiej ilości spotkań w jednym sezonie- urazy fizyczne mogą się zagoić, ale dyskomfort z tyłu głowy pozostanie.
Drugą "miękką" kwestią, która może wygenerować trochę kwasu jest najzwyczajniejsze w świecie zgranie i chęć dominacji. Wiadomo, że Russell Westbrook nigdy nie był wykluczany poza nawias OKC i zawsze miał duży wpływ na wynik drużyny. Ale sytuacja jest klarowna- król wyjechał, tron był pusty, więc ktoś musiał podjąć się trudu liderowania. Niewątpliwie padło na Westbrooka, który w minionym sezonie wykręcił życiówki w prawie każdej kategorii. Dobrze, ale król wraca i dobrze wie, że to jemu należy się władza. Pytanie, który z samców, z których każdy ma ego rozbuchane jak popęd seksualny u pryszczatego gimbusa, ustąpi pola temu drugiemu? To jest zawodowstwo, każdy chce być najlepszy. Najlepiej bez sentymentów, prawda Kobe?


Zerknijmy teraz szybko na całą otoczkę, która towarzyszy dwóm gwiazdorom z Oklahomy. Jak dla mnie offseason w wykonaniu Sama Prestiego był nudny jak pomidorówka odgrzewana po raz czwarty w tym tygodniu. Jak dobrze, że nie muszę się tym przejmować.
Pierwszym poważnym kalibrem w arsenale OKC jest Serge Ibaka- typowy wysoki defensor. Potrafi posłać piłkę tak dobrze jak Curry. Tyle, że w trybuny, a nie do kosza. Ostatnimi czasy trochę zatracił animuszu i przestał gościć w highlightach. Powinien pokazać przeciwnikom, że strefa podkoszowa Thunder nie jest taka łatwa do penetracji na jaką wygląda.
Następny jest Dion Waiters, który w ubiegłym sezonie dołączył do OKC i każde jego potknięcie można było wytłumaczyć kwestią aklimatyzacji. Ale okres ochronny już się skończył i Dion musi pogodzić się ze swoją dalekorzędną rolą w drużynie- chłopaka od czarnej roboty i systematycznej ilości zdobywanych punktów.
Dobrym wzmocnieniem z ławki będzie D.J. Augustin. Cóż mogę o nim powiedzieć? W trybie menadżerskim NBA 2K prawie zawsze uzupełniam nim obwodowe luki. Serio, potrafi solidnie spełnić swoje zadania. Sami sprawdźcie.
Ostatnim wywołanym do tablicy będzie Enes Kanter, który gdyby nie stał pod koszem na bronionej połowie jak Polak na tureckim kazaniu, to może byłby wart tych 70 mln zielonych... Jednowymiarowy- to słowo idealnie do niego pasuje. Quo vadis NBA?
Ten sezon musi być zdecydowanie lepszy w wykonaniu OKC niż poprzedni. Tym bardziej, że ciąży nad nimi widmo wolnej agentury Kevina Duranta, którego trzeba będzie przekonać czymś wielkim do pozostania w Oklahomie.



Utah Jazz


Kolejny raz muszę stwierdzić, że offseason w wykonaniu następnej drużyny z Northwest division był nudny. Wiadomo, że mówię to z pozycji wypranego z emocji obserwatora i jacyś zagorzali Mormoni być może będą chętni mnie zlinczować, ale wydaje mi się jakby sternicy Utah Jazz całe lato spędzili na Wielkiej Pustyni Słonej, do której przecież mają rzut beretem. Fotografia najlepiej uzmysłowi wam o czym mówię.


W związku z tym nie będę mógł puścić wodzy mojej fantazji przy gdybaniu nad losem nowych nabytków, ale z chęcią przedstawię wam, co ciekawszego mają do zaoferowania Jazzmani. Swoją drogą, wiecie, że nikt z graczy Utah Jazz nie dobił jeszcze do 30-stki?
Jako pierwszy swoje miejsce w wyjściowej piątce zaklepane ma Trey Burke, który po dwóch latach oswajania się z NBA w końcu z pewnością w głosie może powiedzieć, że jest zawodowcem. Z wybranym z 9. numerem draftu zawodnikiem wiązano ogromne nadzieję (chyba nikomu nie trzeba przypominać jak legendarna osnowa ciąży nad pozycją numer 1 w Utah). Czy Trey spełnił swoje zadanie? Niestety tylko po części, bowiem jego ekipa nadal jest w tym samym miejscu, co dwa lata temu. Przede wszystkim trudno było mu złapać stabilną nić porozumienia w wysokimi: Kanterem, czy Gobertem. I podczas gdy koledzy z rocznika robią kariery- Oladipo, Carter-Williams, Schroeder, Antetokounmpo- Burke nie może patrzeć w pełni optymistycznie na ostatnie dwa sezony. Na pocieszenie pozostaje fakt, że i tak jest on lepszy od jedynki ze swojego naboru. Ale postawmy sprawę jasno, kto nie jest? Trudno darmo, trzeba skupić się na robocie póki jest ku temu okazja. Skuteczność z gry (37%!!!) oraz obrona (gubienie się przy p&r) same się nie zrobią.
Gdzieś pomiędzy pozycjami PG, SG należy poświęcić parę słów Dante Exumowi. Niestety pierwszego sezonu nie zaliczy do bardzo udanych. Grał średnią ilość minut oraz miał jeszcze mniejszy wpływ na rezultat swojej drużyny. Wakacyjne zerwanie ACL sprawiło, że przed rehabilitacją w oczach kibiców czeka go rehabilitacja uszkodzonego kolana. Ciekawe, która z nich okaże się trudniejsza.
Kolejny w kolejce do reprezentacyjnej 5 jest Gordon Hayward, który z roku na rok poprawia swoje indywidualne osiągi. W minionych rozgrywkach systematycznie dostarczał swojej ekipie około 19 punktów, 5 zbiórek i 4 asysty. Musicie przyznać, że są to całkiem przyzwoite cyferki. Jednak dobrze wiemy, że Gordon nie jest idealny. Pomimo owych 19 punktów należy zarzucić mu dość przeciętną inteligencję w kreowaniu ofensywy. Często zdarza mu się forsować rzuty lub gubić piłkę w trakcie mało udanego poszukiwania dogodnej pozycji. Szczególnie wtedy, gdy życie uprzykrza mu  dobry obrońca. Jeżeli już jesteśmy przy defensywie, to Hayward, dyplomatycznie mówiąc, nie jest jej tytanem. Mankamentem jest przede wszystkim powolność ruchów. Gordon potrafi nieźle namieszać w szykach obronnych. Szkoda, że swojej własnej ekipy.
Miejscem najbardziej pozytywnym w organizacji z Salt Lake City jest strefa podkoszowa, na której moim zdaniem powinna być budowana przyszłość zespołu. Mamy tu bowiem dwa jasne punkty: Derricka Favorsa- trzeci numer draftu 2010 roku, któy potrafi popisać się przede wszystkim produktywnością na tablicach, niestety nie sprawdzi się on jako rozciągająca czwórka; Rudy Gobert- czyli defensywna bestia skryta w ciele wysokiego Francuza z rękami gadżeta, w dodatku 23 lata i szerokie perspektywy na rozwój. Gobert podszlifuje swój ofensywny arsenał i będziemy mogli wymieniać go w roli nieco budżetowej wersji Anthonego Davisa.
Sądzę, że Utah Jazz w przyszłym sezonie, jako kolektyw, nie poczynią kroku do przodu- ponownie środek dywizji Northwest i brak awansu do PO.


Denver Nuggets


Na wstępie postawię krótkie choć treściwe pytanie. Czy Denver Nuggets są w stanie być czarnym koniem swojej dywizji w nadchodzącym sezonie? Sprawdźmy, co mają!
Zdecydowanie najlepszym ruchem tego offseason ze strony Bryłek było wybranie w drafcie Emmanuela Mudiay, który ma zadatki na bycie jednym z najlepszych jedynek tego naboru. Za tym ruchem musiał pójść kolejny, czyli rozstanie z definitywnie wypalonym w Kolorado Ty Lawsonem, czym brutalnie została usunięta konkurencja dla młodego rozgrywającego. Emmanuel ma wymarzony start- drużyna bez większego parcia na wyniki, zapewnione minuty, dobrzy partnerzy oraz były all-star w roli mentora. Mowa oczywiście o J. Nelsonie, który nosi ze sobą bagaż doświadczeń i ogrania w meczach finałowych.
Ale czego możemy spodziewać się po Emmanuelu? Pełna litania z pewnością byłaby długa, ale: atletyzm, pewność siebie, dosłownie pojęte rozgrywanie- statycznie lub w kontrze, oraz potencjał na bronionej części parkietu, to cechy charakteryzujące Mudiay'a. Lecz z początku swojej kariery będzie musiał skupić treningi na rzutach z dystansu, bowiem ta umiejętność jest w modelowym ujęciu PG nieodzowna.


Następnym ważnym punktem drużyny jest Włoch, Danilo Gallinari. Równie dobrze mógłbym poświęcić ten artykuł tylko jemu i dywagacjom na temat: coby było gdyby na świecie nie było kontuzji. Ale nie znajdujemy się w auli wykładowej, aby gdybać sobie o abstraktach. Kontuzje niestety są obecne w rzeczywistości i głęboko wierzę, że to one właśnie trzymają talent Gallinariego na uwięzi. W tym roku Włochowi stuknęło 27 lat i chyba trener ekipy z Kolorado powinien dać mu do przeczytania powieść: "Komu bije dzwon". Bo chyba wszyscy zgodni są, co do tego, że to już najwyższy czas, aby pokazać, że dużo nie odstaje on od swojego poprzednika, który na dobre zadomowił się w nowojorskiej metropolii. Danilo skutecznie rozbudził apetyt europejskiej części kibiców NBA podczas tegorocznego EuroBasketu, na którym notował średnio 17,9 ppg, na prawie 57% skuteczności. Wiadomo, że były to rozgrywki jedynie europejskie, ale chyba nikt z nas nie obraziłby się, gdyby Gallinari wskoczył na stałe na ofensywny 5. bieg.
Ostatnim trzonem Nuggets jest Kenneth Faried. Gdy pierwszy raz zobaczyłem gre Farieda, uległem zachwytowi nad jego energią, która zmiatała większość graczy w polu 3 sekund. Po zeszłorocznych Mistrzostwach Świata nabrałem nadziei na jego rozwój. I? I czar prysł. Kenneth okazał się solidnym, lecz bardzo przewidywalnym graczem, który dla klasycznego PF lub C nie jest większą przeszkodą. Zawsze może dać COŚ swojej drużynie, ale nie będzie to TO COŚ.
Powiedzcie mi, czy Denver będą w stanie zamieszać w okolicach 9. miejsca? A może stać ich na PO?



Minnesota Timberwolves


W chłodnej Minnesocie chyba ktoś był na tyle złośliwy, że wepchnął opakowanie z napisem "playoffs" daleko w głąb zamrażarki, gdzieś pomiędzy koperek a mielone. Wszyscy ważniejsi członkowie organizacji byli na tyle gramotni, że zupełnie o nim zapomnieli. Całe szczęście kibice, którzy nie widzieli PO od ponad 10 sezonów oraz koszykarska opinia publiczna mają dłuższą pamięć. Chyba czas najwyższy w końcu rozmrozić magiczne pudełko? Swoją drogą ciekawe ilu czytelników KnD pamięta ostatnie playoffy w wykonaniu Leśnych Wilków?
Ekipa z Minneapolis aż pęka w szwach od młodego talentu: Zach LaVine- obok Russella Westbrooka najlepiej latający PG ligi; Ricky Rubio- który wciąż ma profesorskie oko do dystrybuowania piłek; Shabazz Muhammad- będący zawodnikiem idealnym do rotacji takim, który da rade wejść w pierwszej piątce, ale i weźmie na barki rolę sixth mana; Karl Anthony-Towns- aktualny numer jeden draftu, mający potencjał na lata dominacji pod koszami przeciwnika; Andrew Wiggins- aktualny ROTY, przez wielu nazywany zastępcą LeBrona Jamesa.


Już po tej wyliczance niejeden z was zainteresuje się Leśnymi Wilkami. O ile już tego nie zrobił. Najlepsze jest, że to jeszcze nie koniec. Bowiem "następuje zwolnienie blokady" i do puli dołączają gracze bogaci w doświadczenie niczym Hugh Hefner w młode panienki u boku. Oto oni: Kevin Garnett- legenda na swojej pozycji, charakternik z mistrzowskim pierścieniem na palcu, który rozstawi młodzików po kątach jak tylko będzie chciał; Nemanja Bjelica- serbski skrzydłowy, konkretnie ograny na europejskich parkietach, gdzie doceniają technicznych graczy; Kevin Martin- pan od zdobywania dużej ilości punktów; Andre Miller- doświadczony, przez większość swojej kariery cholernie odporny na kontuzje rozgrywający; Tayshaun Prince- pan od brudnej roboty, oczywiście na parkiecie.
W tej pięknej układance niestety jest jeden wyłom- Flip Saunders i jego rak, który najprawdopodobniej wyeliminuje go z ławki trenerskiej na najbliższy sezon. Trzymamy kciuki za powrót do zdrowia i godne zastępstwo w osobie Sama Mitchella.
Po powyższej litanii aż ciśnie się na usta: kiedy, jeśli nie teraz!?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz